Do Nowej Zelandii dolecielismy. W Sydney na lotnisku jest swietny taras widokowy z dziurami w szybach do wkladania aparatu i widokiem na cale lotnisko, ladujace i startujace samoloty.
Lotnisko w Christchurch raczej malutkie. Przylecielismy po ostatnim busie, wiec przespalismy do 7 rano kilka godzin i udalismy sie do naszych hostow. Pogoda nedzna. Zimno (jakies 15 stopni) i troche deszczu. Mimo to zdeptalem cale Christchurch, nawet na chwile wyszlo slonce gdy bylem pod katedra i na wiezy katedry. Miasteczko takie angielskie.
Drugi dzien w Christchurch - slonce. Ale i tak zimno, moze max 18 stopni. Zdeptalismy ogrody botaniczne, cale miasto, a na koniec nawet zajrzelismy do muzeum, gdzie mozna obejrzec niezywe kiwi. I rozne maszyny do eksplorowania antarktydy, co bylo szczegolnie ciekawe.
Nastepny dzien - wynajelismy bryke. Stara Corolla Kombi. Z manualna skrzynia. Wypas ;) Przejechalismy sie na polwysep Banks, do Akaroa (pierwsza francuska osada w NZ, i jedyna). Pogoda nedzna. Zobaczylismy w Christchurch - uwaga uwaga - Lade! Takie ruskie auto. Myslelismy, ze juz nas nic nie zadziwi, po czym wieczorem przejechal ulica - uwaga uwaga - maluch na nowozelandzkich numerach. Az Agnieszka dostala ataku smiechu.